Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego tygodnia w tym kilka słów komentarza na temat niedawnego szczytu klimatycznego zorganizowanego w Nowym Jorku. Szczytu, o którym w większości słyszeliśmy/czytaliśmy z powodu wystąpień lub zachowań dwóch osób. Jednakże sprawa ochrony klimatu nie sprowadza się tylko do wystąpienia jednej aktywistki czy też lekceważących zachowań prezydenta negującego globalne ocieplenie w całości.
Najważniejsze są konkretne działania, a tych ustalenia szczytu przyniosły stosunkowo niewiele.
Aby miały one sens przede wszystkim powinny one prowadzić do zahamowania pogłębiania się globalnego ocieplenia. Czyli nie powinny dopuścić do przekroczenia uznawanej przez naukowców za graniczną bariery wzrostu globalnej temperatury o ponad dwa stopnie. Chociaż należy zaznaczyć, że zdaniem części naukowców takim punktem „bez powrotu”, byłoby już podniesienie średniej temperatury na świecie o 1,5 stopnia względem początku ery industrialnej, czego jesteśmy bardzo bliscy. W tym kontekście nawet założenia i zobowiązania państw wynikające z porozumienia paryskiego wydają się zbyt mało radykalne.
Niewątpliwie najważniejszym wydarzeniem ostatniego tygodnia była deklaracja Rosji o przystąpieniu do porozumienia. Jednakże udział Rosji w światowych emisjach gazów cieplarnianych nie jest na tyle wysoki, by miało to realny wpływ na stan klimatu. Podczas szczytu Wielka Brytania i Francja zadeklarowały zwiększenie swojego wkłady finansowego na rzecz m.in. Zielonego Funduszu Klimatycznego. Niemcy zapowiedziały redukcję emisji o 55% w odniesieniu do ich poziomu z roku 1990. Grupa państw europejskich: Finlandia, Grecja, Holandia, Irlandia, Portugalia, Słowacja, Węgry i Włochy zapowiedziały odejście od wykorzystywania węgla w produkcji energii elektrycznej. Podjęcie działań obiecała też grupa mniejszych państw, głównie w postaci zobowiązania się do osiągnięcia neutralności klimatycznej, czyli zredukowania poziomu emisji do zera. Tyle pozytywów.
W sytuacji bowiem, kiedy prezydent Stanów Zjednoczonych stale zapowiada wycofanie się z porozumienia a pozostali najwięksi truciciele – Chiny i Indie – nie podejmują wystarczających działań na rzecz redukcji emisji, inicjatywy takie, jak te podjęte podczas szczytu klimatycznego można określić tylko jako „kroplę w oceanie potrzeb”. Poza tym zarówno Unia Europejska, jak i grupy państw rozwijających się (może za wyjątkiem państw wyspiarskich, ale ich redukcje emisji nie mają prawa niczego zmienić) pozostają skłócone wewnętrznie.
Czym w ogóle jest Zielony Fundusz Klimatyczny? Stworzono go w 2010 roku. Jego celem jest wspieranie państw rozwijających się w ich wysiłkach na rzecz redukcji emisji, ale także wsparcie ich i zabezpieczenie w kontekście potencjalnych zagrożeń, jakie niesie ze sobą globalne ocieplenie, co wydaje się być działaniem w coraz większym stopniu pilnym.
Jak do tej pory w ramach Funduszu realizowanych jest lub zostało zrealizowanych 111 projektów, większość z nich w państwach afrykańskich oraz biedniejszych państwach południowoamerykańskich i azjatyckich. Jedynie część inwestycji dotyczy większych państw, jak np. Argentyna, Indie oraz Brazylia, chociaż w kontekście tego ostatniego na ironię zakrawa fakt, że jeden z projektów dotyczył dopłat przewidzianych w przypadku zatrzymania wycinki drzew na obszarze Amazonii… W tym kontekście polecamy wcześniejszy artykuł dotyczący pożarów lasów.
Całość finansowania aktualnie szacowana jest na ponad 5 miliardów dolarów, co przyniosło „uniknięcie” emisji na poziomie 1,5 miliarda ton ekwiwalentu dwutlenku węgla. Jak widać także działalność Funduszu – aczkolwiek pozytywna – to kolejna „kropla” w kontekście kosztowności redukcji emisji w skali światowej.
Czas na powstrzymanie globalnego ocieplenia zatem dla ludzkości ucieka bezpowrotnie, szczyt klimatyczny nie przyniósł tu żadnej radykalnej poprawy, a przekroczenie „punktu krytycznego” wydaje się już tylko kwestią… czasu.
fot. global climate action summit